Wydawnictwo Czarna Owca, stron 144 |
Książka nie przypomina stylem wcale przeczynaj wcześniej przeze mnie serii. Kojarzy mi się bardziej z Agathą Christie.
Zamieć śnieżna i woń migdałków to opowiadanie kryminalne. Młody policjant Martin decyduje się na wyjazd ze swoją ówczesną dziewczyną Lisette na zjazd rodzinny, na sąsiadującej wyspie Valo. Szybko okazuje się, że rodzina raczej za sobą nie przepada, a większość skupiona jest wyciąganiu pieniędzy od najstarszego członka rodu. Podczas kolacji dziadek Ruben zaczyna krytykować po kolei każdego oraz oznajmia, że zmienił testament i nikt więcej od niego żadnych pieniędzy już nie dostanie. Po czym bierze do ręki szklankę, wypija zawartość i ... umiera. Sprytny Martin wyczuwa szybko zapach migdałów w wypitej szklance i oświadcza wszystkim, że dziadka zamordowano. Rodzina jest w lekkim szoku, jednak zbytnio nie ubolewa nad śmiercią Rubena, oprócz jednej osoby - Mattego. Na dodatek wyspa zostaje odcięta od lądu przez zamieć śnieżną. W pensjonacie zostają uwięzieni: starszy syn zmarłego Harald wraz z żoną Britten i dziećmi (Lisette i Mattem), młodszy syn zmarłego Gustav wraz z żoną Vivi i dziećmi (Bernardem i Mirandą), gospodarze pensjonatu (Borje i Kerstin) oraz Martin Mohlin, a jedno z nich jest mordercą ...
Książkę przeczytałam szybko, jednak nie ze względu na wciągającą akcję, a po prostu niewielką ilość tekstu. Jestem trochę zawiedziona tą książką, bo nie tego się po tej autorce spodziewałam, jednak najgorzej nie jest.
Śledztwo w powieści jest prowadzone bardzo nieudolnie, wolno i bez sensu. Wygląda jakby Martinowi się nie spieszyło. Sam bohater stwierdza, że nie wie co ma robic i gdyby był tu jego doświadczony kolega to poszłoby sprawniej. Nawet jeden z członków rodziny na potwierdzenie niemrawego śledztwa nazywa Martina "żółtodziobem". Główny bohater zaczyna od przesłuchań członków rodziny, ale nawet nie zdąża wszystkich przesłuchać, a zadawane pytania nic nie wnoszą do śledztwa (wg mnie mógł chociaż zapytać każdego, co robił na godzinę przed śmiercią zmarłego, co wydaje mi się, że byłoby pytaniem wręcz podstawowym). Więcej dowiadujemy się od samych bohaterów, bo w książce są przeplatane rozmowy i myśli różnych członków rodziny. Oczywiście tak naprawdę każdy jest podejrzany, bo większość miała motyw, czyli pieniądze, oprócz jednej osoby - Mattego, który był ulubieńcem dziadka. Wszystko idzie powoli ... kawka ... dżemki ... Akcja zaczyna się rozkręcać, kiedy ... coś się znowu wydarzy.
Zakończenie jest dla mnie zaskoczeniem, ale nie za bardzo mi się podoba. Niestety książka w stylu Agathy Christie to nie to samo co kryminał napisany przez Agathę. Brakowało mi tej końcowej rozbudowanej części, gdzie kazdy ruch i szczegół miały znaczenie i zostają dogłębnie wyjaśnione. Ale cóż Camilla Lackberg to nie Agatha Christie.
Niemniej jednak książkę czytało mi się dobrze, ale mnie nie zachwyciła. Wolę stary styl pisarki.
Jeszcze jedna rzecz na nie: 29 zł za książkę o formacie torebkowym ze 144 stronami to stanowczo za dużo. Dobrze, że kupiłam ją w antykwariacie.
Moja ocena to 4/6.
______________
Książka przeczytana w ramach wyzwania "Historia z trupem" .
______________
Lubie szybko czytające się książki bo dzięki temu można wiele przeczytać ;D
OdpowiedzUsuńNie lubię tego typu książek, ale ta może okazać się ciekawa :)
OdpowiedzUsuń♥
http://striking-rose.blogspot.com/
Jeśli się spodoba-zaobserwuj :)
Tak cena nie jest adekwatna do ilości stron. Posiadam i muszę przeczytać, bo poprzednie książki (przeczytałam wszystkie) bardzo mi się podobały i umiliły mi 2013r :)
OdpowiedzUsuńJa jej serię uwielbiam, a tu nieco się zawiodłam, bo chyba oczekiwałam innej historii.
Usuń